Najnowsze wiadomości
Manhattan w drodze na szczyt grupy. Machina zresztą też - podsumowanie 4 kolejki BeLKA
W niedzielę, po raz kolejny, aby łyknąć dzienną dawkę emocji (tych zdrowych, jak i tych nie do końca…), należało poczekać do samego wieczora. WGG i Manhattan potraktowały wczesnosezonową rywalizację bardzo poważnie i dzięki temu na koniec kolejki trochę się na parkiecie zakotłowało.
Choć na kartce faworytami byli wicemistrzowie, w pierwszej kwarcie lepsze wrażenie zrobili ich przeciwnicy. W gruncie rzeczy pierwsze 10 minut tego spotkania było najlepszą kwartą w wykonaniu drużyn Belki od dłuższego czasu. Po stronie zabrzan ciąg na kosz złapał Dominik Deja, który na koźle gubił całą obronę. Pod drugiej stronie z kolei zagrania niemalże profesora parkietów prezentował Jacek Wróblewski. Kwestią stało się więc kto pierwszy ustawi obronę pod taktykę rywala. Z tego zadania lepiej wywiązał się Manhattan. Pomoc dużych wyeliminowała praktycznie rozgrywającego i zabrzanie coraz częściej zaczęli odpalać trójki, które im wyjątkowo tego dnia nie siedziały. Katowiczanie mieli natomiast zdecydowanie więcej opcji w ataku, bo punkty zaczęli dorzucać też Balon, Urych czy Drost. Jednak nawet mimo bezpiecznej przewagi napięcie nie opadło, co dobrze wróży przed drugą rundą.
Mecz z niczego. Tak można scharakteryzować z kolei konfrontację Amigos z KiS. Przy wyniku 24-5 dla rudzian w drugiej kwarcie wszyscy na hali rozpoczęli sekwencję odpalania smar fonów w poszukiwaniu jakiejkolwiek rozrywki. W tym momencie do szatni powędrowało też skupienie Amigosów, bo KiS nie dość, że ten mecz wyciągnął, to jeszcze wystarczyło czasu, aby odskoczyć. Mieliśmy więc do czynienia z dwoma KiS-ami – ospałym, ślamazarny w pierwszej oraz energiczny w drugiej połowie. Pisałem to już wielokrotnie, ale wciąż warto to przypominać. KiS gra tak, jak grają liderzy tej ekipy. W drugiej połowie Nowak i Salamaga weszli na obroty i nagle mecz toczył się do jednego kosza. Po takiej porażce Amigos mogą mieć lekki ból głowy.
Piękny sen Silesii Clinic trwa i nawet, jeśli Manhattan ocuci ich w najbliższą niedzielę, oni wciąż będą jedną nogą w grupie mocniejszej. Mikołowianie mogli pokusić się o pierwszą wygraną, ale po koszmarnej drugiej kwarcie bardzo trudno było nadrobić straty. Clinic to wciąż ewenement, rewelacja tegorocznych rozgrywek. Trójka Bogucki, Wojtyczka i Błaszczyk, która przecież w zeszłym sezonie wcale jakoś nie imponowała w grupie słabszej, ciągnie tę drużynę w kierunku cotygodniowych batalii z Machiną, Manhattanem czy Kegami. Póki co czarny koń pierwszej rundy.
A przynajmniej jeden z dwójki. W grupie A szaleje bowiem Wulkan. Po zwycięstwie nad Drozdem momentalnie stali się jedną najciekawszych do obserwowania ekip w lidze, ale, mimo wszystko, nie spodziewałem się po nich jakichś pogromów. Tymczasem mecz ze Swans był nieznośnie jednostronny. 46 punktów przewagi przy sumie 65 może zaboleć. Katowiczanie ewidentnie złapali dużą pewność siebie. Grają coraz odważniej coraz lepsze i składniejsze akcje. Ta drużyna wyraźniej potrzebowała kogoś takiego jak playmaker Parrilla, za sprawą którego każdy na boisku czuje się w grze. A później już, przy współudziale ławki, wszystko nakręca się samo i wynik jest naprawdę imponujący.
Drogę w przeciwnym kierunku, w ramach power rankingu, obrał wspomniany Drozd. Porażka sprzed tygodnia była niespodzianką. Ta z niedzieli już nie. Zaskakująca była jednak ich nieporadność w ataku. Aktualni mistrzowie bronią bardzo twardo, ale nie aż tak, aby totalnie sparaliżować Drozda. A przynajmniej tak się wydawało. Niestety w niedzielę Machina doprowadziła rywali do skuteczności 21% za 2 i 10% za 3. Liczby rodem z koszmaru, zwłaszcza, jeśli opisują grę bodajże najlepszej drużyny „mid-range shooterów” w lidze. A Machina bez wysokich wciąż potrafi punktować. No bo kto potrzebuje wysokich, jeśli akcja kończy się po 3 sekundach? Za duetem Zarychta, Zielony nadążyć nie mógł nikt, nawet sędziowie. A jak potrzeba trójki, a akurat Balcerzaka pod ręką nie ma, można np. uaktywnić snajpera w postaci Radosława Fudali.
Zmarnowane Taleny muszą się jednak jeszcze przyzwyczaić do gry z długą ławką. Potencjał jest, ale póki co jest również duży chaos. Narmal napsuł trochę krwi weteranom, ale nie potrafił w 100% wykorzystać długotrwałych dezorganizacji w szeregach rywali. Zmarnowane to zaczyna być powoli drużyna Łukasza Praszka i to on bierze na siebie ciężar zdobywania przewagi.
Sharks wygrało różnica 20 punktów, choć wynik ten nie oddaje męczarni, jakie przeżywali. Za sprawą Rafała Rzeszutka ITPG wygrało wyraźnie walkę na tablicach i do ostatnich 10 minut, trzymało się dzielnie. Mając w składzie Woszczyka i Warzechę świętochłowiczanie nie mają prawa oddawać takich spotkań.
Niewyobrażalna była też porażka Seven. W tym przypadku było zdecydowanie bardziej gładko, choć też nie było mowy o plaży. Ładne spotkanie w wykonaniu Roberta Kałuży i Patryka Weisbrota, którzy nawet po dokonaniu wzmocnień nie pozwalają o sobie zapomnieć. Po stronie UKS-u Basket punkty dostarcza Dawid Haracz… i na tym koniec.
High five:
Grupa 1
Daniel Pełka (Machina) – 5 pkt, 11 zb, 5 as, 3 blk, 2 stl, eval 18
Piotr Krawczyk (Wulkan) – 13 pkt, 10 zb, eval 13
Tomasz Woszczyk (Sharks) – 14 pkt, 7 zb, 7as, 7 stl, eval 21
Łukasz Praszek (Zmarnowane Talenty) – 14 pkt, 6 zb, 2 as, eval 15
Łukasz Baszyński (Machina) – 10 pkt, 13 zb, eval 15
Grupa 2
Jarosław Urych (Manhattan) – 10 pkt, 10 zb, 2 stl, eval 21
Borys Balon (Manhattan) – 12 pkt, 3 stl, 5 as, eval 11
Rafał Nowak (KiS) – 15 pkt, 6 zb, 5 stl, eval 20
Robert Kałuża (Seven) – 16 pkt, 4 zb, 2 as, 2 stl, eval 21
Jakub Wojtyczka (Silesia Clinic) – 8 pkt, 14 zb, 3 as, eval 19
PJ